Zakładanie firmy tyłem na przód
Kolega społeczności owy zacytował jakiś plakat-mem, na którym napisano: nie obrażaj Pana Boga, załóż firmę. Wiadomo – każdy poborca jest zainteresowany, aby płatników dziesięciny było jak najwięcej…
Ten drobiazg przypomniał mi epizod, kiedy jakaś (konkretne, ale niech będzie jakaś) sieć księgowo-rachunkowa zwabiła mnie do rozmów, zapewniając solennie, że załatwi mi konkretne fundusze na start firmy, byłem tylko ją założył. Jako że specjalizuję się w pozyskiwaniu funduszy pomocowych – zaciekawiłem się propozycją z powodów czysto poglądowych, bo po doświadczeniach sprzed lat nie mam ochoty stawać się przedsiębiorcą w przaśnym, pszenno-buraczanym polskim rozumieniu.
Rozmowy trwały, bo nie dawałem się okrążać, aż w końcu pokazano mi konkretny fundusz, środki, konkretną ścieżkę. Wyglądało nieźle.
Założyłem w gminie firmę, wracam do rzeczonej sieci – a ona mi mówi, że jest jakiś drobiazg, z powodu którego nie może mi jednak pomóc, ale że zawarłem już umowę na obsługę księgową – to należy się tej sieci kilka stówek miesięcznie.
No, wkręcili mnie, starego lisa.
Wróciłem do gminy, wyrejestrowałem jeszcze ciepłą firmę, wymówiłem sieci (która oczywiście o rezygnacji słyszeć nie chciała i ścigała mnie potem kilkanaście miesięcy).
Ale najśmieszniejsze było to, co działo się w „chmurze”. Informacja o tym, że jestem przedsiębiorcą – dotarła w pięć minut do setki wydrwigroszy, którzy w pismach udających urzędowe informowali mnie – używając paragrafów, aktów prawnych i rozmaitych sztuczek, że mogę gdzieś cos wpłacić, najlepiej regularnie. O tym zaś, że MOGĘ a nie MUSZĘ – doinformowywali między wierszami i to używając słów powszechnie niezrozumiałych, żargonem prawniczo-urzędowym.
Postanowiłem za jednym, najbardziej wyrafinowanym podstępem pójść do źródła. Okazało się, że o tej „poważnej” (sądząc po piśmie) firmy nikt nie wie w biurowcu, podanym jako adres, a kiedy się uparłem – ktoś przypomniał sobie, że takich jak ja sa dziesiątki tygodniowo i pisma się w recepcji budynku zostawia.
Więc idę na policję i skarżę oszusta, bo śmierdzi na odległość. Policja zaś, która powinna zacząć od namierzenia właściciela konta (jedynej prawdziwej rzeczy w tej historii) – odpowiada mi, że nie widzi, nie ma możliwości, itp.
Pismo – powtórzmy – miało wszelkie oznaki oszustwa, wyłudzenia, doprowadzenia do złego rozporządzenia mieniem. To są paragrafy. Podobnych zachęt do płacenia wydrwigroszom dostałem kilkanaście, a kilkadziesiąt mniej sprytnych.
To ja mam do Premiera Prymusa pytanie: czy w pakiecie dla przedsiębiorców ma specjalną ofertę dla tych geszefciarzy, którzy zza węgła, udając że ich nie ma, ale wysyłają do mnie eleganckie pisma z czerwonymi pieczęciami i nazwami brzmiącymi jak Izba czy Fundusz albo Urząd?
Czy ja mam – podpuszczony przez dużą sieć należącą do Idea-Banku – zakładać firmę tylko po to, by ta sieć pobierała ode mnie haracz, a w banku zakładać mam konto – i przy okazji mam karmić – niewątpliwie zaprzyjaźnione z urzędem i z bankiem „podmioty wydrwigroszowe”?
Ja to sobie przedsiębiorczość wyobrażam inaczej: ani tak jak oszuści wyłudzający ode mnie niczym stado hien jeszcze nie zarobione pieniądze, ani tak, że początek mojej działalności to oganianie się od naciągaczy.
Ale mogę się mylić…