Żarliwość czy egzaltacja

2018-04-09 06:32

 

20 grudnia 1922 roku wieczorem Stanisław Wojciechowski złożył przysięgę prezydencką. W swoim orędziu do narodu powiedział m. in.:

Ślubujmy dawać w życiu politycznym wyraz utajonej tęsknocie do braterskiego współdziałania dla dobra wszystkich. Najpilniejsza potrzeba to trwały rząd silny zaufaniem Sejmu i budżet wypełniony podatkami obywateli. Żaden geniusz jednostki, żadna dyktatura bez was tego nie zrobi. Zrobić to może zgodny wysiłek całego narodu. W imieniu Rzeczypospolitej wołam do Was Obywatele, skłaniajcie się do zgody w sprawach dobra powszechnego, ona jest pierwszym warunkiem wiernego wykonania ustawy konstytucyjnej, uzdrowienia życia gospodarczego i wychowania obywateli godnych imienia polskiego (cytat z: Andrzej Chojnowski, Piotr Wróbel: Prezydenci i premierzy Drugiej Rzeczypospolitej. Wrocław – Warszawa – Kraków: Zakład Narodowy imienia Ossolińskich, 1992).

 

*             *             *

Jeśli żarliwość – to zapewne chodzi o wyznanie, ideę społeczną, wyjątkową osobę, „osobiste” miejsce na Ziemi.

Jeśli egzaltacja – to zapewne chodzi o tzw. uczucia, dumę, tożsamość, tradycję-historię, ambicje, sprawy duchowe.

 

*             *             *

Dzisiejsza Polska jest zaludniona egzaltacjami. Politycy najczęściej przemawiają do nas „emocjonalnym dyszkantem”, niczym chłopcy przed mutacją. Czniają rzeczywistość, najważniejsze jest „zrobić wrażenie” oraz „zaszantażować moralnie” konkurencję, zatkać gęby podobnym sobie. Znamy na co dzień sformułowania w stylu „przecież do Człowiek, jak my!” (koniecznie z wykrzyknikiem), zawierające oczywistości, ale podane w taki sposób, jakby ktokolwiek im zaprzeczał.

Ów „dyszkant” zapowiada szalbierstwo: operujący nim aktywista nie ma zamiaru zrobić nic konkretnego poza udziałem w zbiegowisku (ulicznym, internetowym). Szkoda czasu. Znam np.  aktywistę, który coraz mniej chętnie robi „dla sprawy” cokolwiek, na czym się nie da zarobić „na chleb” – ale w kontekście swojego „świętego oburzenia” stawia rozmówców zawsze w sytuacji bez wyjścia, używając epitetów i oskarżeń: kłamiesz, manipulujesz, nie dopuszczasz innych. Trudno z takim „dictum” dyskutować, dlatego warto obnażać takie sztuki retoryczne.

 

*             *             *

Każdy obserwator mediów zna pojęcie „opozycji totalnej”. Pewien polityk dnia któregoś wyznaczył program bitewny: „ jeżeli totalna władza, to totalna opozycja”. Zawarł w tym równoważniku zdania „wróżbę” w postaci założenia, że władza konkurentów wejdzie w każdy zakamarek ludzkiego i społecznego życia (tak jakby wcześniej było inaczej), a następnie zbudował na tym tytuł-upoważnienie do negowania wszystkiego, co „władza” robi i mówi.

Niezorientowany obserwator (elektorat) dość szybko znużyłby się takim ustawicznym „czepianiem się”, dlatego trzeba – przewidując tę reakcję – podnieść poziom zaangażowania opozycyjności do stanu egzaltacji: kilka godzin temu w jakimś memie Petru proponuje zmniejszyć liczbę posłów o połowę, a Czytelnik pamięta, że histeria rozpoczęła się od powszechnego niesmaku wobec premii dla ministrów, które przekraczają dwuletni zarobek przeciętnego zjadacza chleba.

W amoku przerysowywania politycy gotowi są zadeklarować, że zajmą się poważną robotą i będą żyć jak szarzy ludzie, co zresztą już miało miejsce w szyderczym wydaniu, przy symbolicznej próbie przeżycia miesiąca za 500 złotych podjętej w 2004 roku przez dwójkę posłów (GW pisała na bieżąco: „Ściślej mówiąc posłowie - starają się za tyle jeść, myć się, prać. Nie wydają tych pieniędzy na tzw. opłaty, czyli czynsz, prąd, gaz, telefon, RTV. Są więc w lepszej sytuacji finansowej niż człowiek, który naprawdę musi żyć za 500 zł. I to z wielu powodów. Po pierwsze dlatego, że opłaty pochłaniają często pół rodzinnych dochodów, pod drugie - nie muszą wydawać na leki, po trzecie - nie muszą kupić przez ten miesiąc pralki, po czwarte wreszcie i najważniejsze - wiedzą, że to tylko miesiąc. I za ten miesiąc wrócą do swojego normalnego, dostatniego życia. Nie poczują przez ten miesiąc upokorzenia, że nie mogą swemu dziecku kupić zabawki, loda czy zapłacić za szkolną wycieczkę”).

 

*             *             *

W dzisiejszej Polsce powodów do żarliwości jest wiele: chwała dla Ameryki, potępienie dla Rosji, prawa (rozrodcze i domowe) kobiet, konie zajeżdżane przez furmanów, dzieci bite przez konkubentów, demokracja glajchszaltowana przez hunwejbinów, salut rzymski w lesie na cześć kaprala-malarza, władza żyjąca ponad stan, misiewiczostwo, czyściciele kamienic, niepokoje na Bliskim Wschodzie, znaki dawane przez Opatrzność – i setki innych w każdym miesiącu.

Gołym okiem widać, że większość z tych tematów przekierowywana jest z obszaru żarliwości – w obszar egzaltacji. Różnica jest taka, że egzaltacja zabija zdolność do poważnej dyskusji, skłania do epitetów i skrótów myślowych. Ukłon w kierunku mediastów.

Aż chce się zacytować Witkacego, któremu piosenka nieżyjącego tercetu Łapiński-Gintrowski-Kaczmarski przypisywała cenzurkę daną rodakom: „jesteście wierszem idioty odbitym na powielaczu…”.

A teraz zapraszam Czytelnika do orędzie Prezydenta S. Wojciechowskiego cytowanego na samym początku notki. Tak, żeby nie umknęło…