Zero bezwzględne

2013-08-27 08:53

 

Podobno, kiedy człowiek umiera z zimna, to w ostatnich chwilach wyłączają mu się wszelkie „czujniki” i popada w błogość, której nikt „na przytomnym chodzie” nie przeżyje, bo zawsze się trafi jakaś dolegliwość.

Zamarzanie absolutne (do „zera” w skali Kelvina) polega na tym, że cokolwiek jest – przestaje się ruszać. Jaśniej: jeśli przyjąć, że materia jest zbudowana z mikrocząstek wg. modelu kwantowego – to w temperaturze „zera bezwzględnego” tracą one możliwość pożytkowania akumulowanej w nich energii (aż dziw, że się nie dematerializują), czyli – po szkolnemu – przestają biegać, a nawet drgać, przestają okazywać, że żyją.

L’uomo senza contenuto – człowiek bez zawartości – to pojęcie wprowadzone do obiegu przez Giorgio Agambena, bardziej znanego jako autora pojęcia Homo Sacer (człowiek zniewolony, zdeprywowany). Ja to tłumaczę, kiedy ktoś pyta, że chodzi o takiego człowieka, który już nie ma nic treściwego do powiedzenia, nawet sobie. Człowieka zdemolowanego edukacyjnie, świadomościowo, społecznie, niezdolnego do obywatelstwa. I wspieram to własnym, autorskim pojęciem Trash-society, zbiorowości złożonej z osóbek mających trzy nie-cechy: lemingizacja postaw, autystyzacja zachowań, areburyzacja obywatelstwa. Wyszukanie w googlarce słów z tego akapitu owocuje całkiem bujną lekturą. Oczywiście, tak spreparowany człowiek w dobie Komercjalizmu sprowadzony jest do „towaru” z jednej strony (siła robocza, kapitał ludzki) i do „automatu nabywczego” z drugiej strony (target konsumpcyjny, „społeczność lojalnościowa”)

I oto napotykam dwa artykuły stanowiące „dowody rzeczowe” dla moich wypocin: Jakuba Żulczyka „#hasztagi, #samojebki” oraz Ewy Wesołowskiej „Człowiek – towar pożądany”. Miodzio, kopalnia refleksji poważnych, humanistycznych.

„Jesteśmy bandą przyspawanych do internetu, otępiałych od przestymulowania idiotów. (…) nasza wiedza o rzeczywistości jest tylko i wyłącznie zapożyczona. (…)Nie percypujemy kultury, w najlepszym wypadku wchłaniamy ciągami coraz to gorsze sezony seriali telewizyjnych. Przeżywamy nasze relacje dużo mocniej na Facebooku niż w prawdziwej rzeczywistości, myśląc przede wszystkim o skwapliwie kompletowanym ze skrawków wizerunku. Jesteśmy bandą narcyzów, która korzysta jak najęta z największej frajdy, jaką dał ludziom internet - możliwości bycia obserwowanym przez obcych. Każdy z nas produkuje i wypluwa na Twitterze, Facebooku i Instagramie niebywałą ilość zbytecznych informacji, które, gdyby zebrać do kupy, okazują się jedną wielką samojebką”.

No, i to nie jest jeszcze apogeum gorzkiej refleksji Jakuba. „Praktycznie nie używamy języka - sprowadziliśmy go w sieci do skarlałych form, hashtagów, które z jednej strony będąc żywym zamordowaniem języka, świetnie oddają charakter procesów myślowych naszego pokolenia. Luźny, płytki, płaski, asocjacyjny. Właśnie hasztagi, nie związane ze sobą wyrazy z kratką na początku, pokazują najlepiej, jak pracują nasze mózgi. My już nie myślimy, my po prostu gramy w skojarzenia”. I dalej: „Zamiast przeżywać cokolwiek, myślimy tylko o tym, jak o tym przeżyciu poinformować resztę. Sprzedajemy się tanio i być może dlatego najlepsi z nas pracują od rana do wieczora sprzedając ludziom fikcję i sztuczne potrzeby w agencjach reklamowych”.

I co? Komercha, głupcze! Ewa podaje, że – z pogwałceniem prawa i norm tzw. współżycia społecznego – jesteśmy wszyscy zawijani w komercyjne pęczki „baz danych osobowych” i sprzedawani hurtem firmom i stajniom politycznym, które chcą do nas dotrzeć z reklamą swoich – najlepszych przecież – towarów, po czym jesteśmy nachodzeni sms-ami, mejlami, przesyłkami, darmowymi okazjami, których nadawcy znają dokładnie nasze dane, ale też zainteresowania, stan rodzinny, itd., itp. Podobno w hurcie cena użytecznej marketingowo informacji o przeciętnym mieszkańcu Kraju nad Wisłą oscyluje wokół 10 groszy. W USA komercja operuje innymi skalami, więc wartość „człowieka” wynosi tam podobno ok. 0,0005 $. I właściwie sami zastawiamy na siebie tę reklamowo-namolną pułapkę: dostarczamy takich danych o sobie w ankietach dołączanych „mimochodem” do rozmaitych okoliczności, albo klikamy na krzyżyk „wyrażam zgodę”, kiedy chcemy gdzieś pobuszować w necie. Inaczej nie pobuszujemy sobie. Urząd ochrony danych osobowych pełni – wobec tego przemożnego procederu – wyłącznie rolę placówki zatrudniającej grupę fajnych osób, bo na pewno niczego nie chroni. Przecież właściwie każda skierowana do mnie oferta imienna powinna być podstawą ukarania nadawcy grzywną. Nie jest i nie będzie.

Pisze Jakub na koniec: „I chciałbym doradzić tutaj wszystkim coś konstruktywnego. Wylogowanie się. Wyjście z domu. Wyjazd gdzieś daleko, z kimś, z kim jeszcze potrafimy rzeczywiście pogadać. Poczytanie jakiejś książki, która ma więcej niż 200 stron i została napisana przed 1950 rokiem. Co z tego, skoro tak jak większość z was, również mam ostatnio z tym potworny problem”.

No, właśnie.

Nie wiem, jak Wam, ale mi się to układa w komplet. Najpierw się człowieka – masowo, ale każdego z osobna – przepoczwarza w bezmyślnego MIMOWOLA, odłącza mu się wyższe formy refleksji (wyrafinowanie rozumowe, emocje wartościujące, intuicję orientującą) i sprowadza się go do pantofelkowych instynktów, produkujących zero-jedynkowe reakcje pozauwagowe (imperativ digital reflex). I tak zdemolowanego człowieka bezkarnie, wbrew prawu bombarduje się prostymi bodźcami (coarse urge), na które niewątpliwie on zareaguje automatycznie, zachowa się głupiej niż przysłowiowa muszka owocówka, fachowcy zaś już tylko mają wyliczyć, z jakim prawdopodobieństwem, żeby „się opłacało” masowe urabianie „wyborów konsumenckich” i „opinii publicznej”.  

Kiedy się już to przetrawi – zrozumiałe stają się transformacyjne i „modernizacyjne” procesy, np. tabloidyzacja prasy i rozgłośni, usiermiężnianie oświaty, upowszechnianie „uniwersytetów powiatowo-parafialnych”, systemowo-ustrojowe przyzwolenie na biznesowe Rwactwo Dojutrkowe, powszechna pogoń za skandalem, sensacją, kilkugodzinne zaledwie cykle życia informacji .

Resztkami człowieczeństwa – tu powinniśmy się ubiegać o powrót do normalności. Kiedy się bowiem damy zglajchszaltować – żadne opowieści o społeczeństwie obywateli do nas nie dotrą. Bo i jak?