Zielone wariatkowo

2014-04-13 07:36

 

Chyba odkryłem, dlaczego naszym milusińskim, uchodzącym w swoich oczach za władców włości od morza do Tatr, od Bugu po Odrę, od Wolina po Bieszczady, od Suwalszczyzny po Turoszów – wszystkie statystyki się zielenią. I parametry się zielenią. I wskaźniki. No, kurna, wszystko się zieleni.

Jest taki polski odpowiednik Diogenesa Synoptyka, o inicjałach JKM.

Miałem z nim do czynienia osobiście dwa razy. Ten pierwszy raz – to wspólna podróż kuszetką z Warszawy do Zagórza. Ja udawałem się w Bieszczady (Chata Socjologa, Otryt), on jechał zabawiać „elektorat” swoją żelazną logiką cynika. Żadnego spania nie było, pan JKM wyłożył mi swoje racje w kilkunastu bardziej lub mniej poważnych sprawach. Intelektualne ADHD. Drugi raz był na moją „komendę”: w nieistniejącym już kinie Skarpa organizowałem panele z publicznością pod zawołaniem „Drugie Dno”. Jedno z tych spotkań, w składzie: Roman Malinowski, Renata Beger, JKM, Maciej Giertych, Aleksander Małachowski – opierało się na dwóch pytaniach

  1. Co uważasz za swój najważniejszy wkład w politykę polską;
  2. Co z twoich doświadczeń chciałbyś, aby utrwaliło się w polskiej polityce;

Szanowni pletli trzy-po-trzy, nie wiedząc, że w drugiej części koło naukowe antropologów społecznych (Wydział Stosowanych Nauk Społecznych i Resocjalizacji UW) przedstawi wyniki kilkuetapowych badań na temat „jak wyborcy widzą polityków”. Konfrontacja tych badań z narcyzmem panelistów była piorunująca. Wszyscy paneliści – poza jednym – obrazili się na mnie na jakiś czas. Tylko ów jeden, JKM, natychmiast zgodził się z wynikami i je podpierająco skomentował, jakby ciut wcześniej nie dał wypowiedzi, absolutnie „podpadającej” pod wyniki badań.

Jaśniej: najpierw ktoś polityczny się przechwala, potem dostaje porcję druzgocących ocen obywatela, co powoduje, iż natychmiast przyłącza się do tych ocen, jakby one go nie dotyczyły.

JKM jest mistrzem logiki potocznej. Ilość równie bezcennych, co szokujących rad i komentarzy oraz opinii, jakie daje Narodowi – godna jest Turnieju Najdłuższych List.

Cynik Diogenes (patrz: Pedia), idąc w swych poglądach dalej od swojego nauczyciela Antystenesa (ten głosił, że cnota przejawia się w prostocie oraz pogardzie istniejących zwyczajów, doradzał też Ateńczykom, by głosowali, aby osły były końmi), żądał by człowiek, którego porównywał z monetą, był odbijany innym stemplem niż dotąd, tzn. żądał zastąpienia kultury przez naturę i odpowiadające jej życie, podobne do życia ludów barbarzyńskich i zwierząt. Przede wszystkim domagał się zniesienia małżeństwa, wprowadzenia wspólności kobiet i dzieci, siebie zaś nazwał pierwszym, na przekór państwu, które strzeże kultury, kosmopolitą, obywatelem kosmosu, czyli świata. Diogenes był też głosicielem cynicznego bezwstydu, w myśl którego to, co wszyscy robią, można robić publicznie.

JKM nie może być kim innym niż samozwańczym liberałem. Jego nader sprawny, cybernetyczny w konstrukcji narząd myślenia ma wyłączony przycisk „wrażliwość społeczna”, co pozwala mu widzieć Człowieka, ewentualnie Naród, jak elemencik perpetuum mobile: każdy odruch psycho-mentalny lub społeczno-polityczny Człowieka zakłóca samonapędzający się mechanizm, powoduje gubienie rytmu przez Gospodarkę i inne obszary zbiorowej aktywności. Dlatego ktokolwiek, kto próbuje być niezależny od naturalnych (darwinowskich) praw Natury – jest w oczach JKM głupcem i szkodnikiem zarazem, przy czym najbardziej szkodzi sobie.

To do JKM najbardziej pasują moje słowa, powtarzane często: liberalizm jest utopią dlatego, że zakłada „polityczną obojętność” równych sobie, licznych graczy „rynkowych”, a przecież – podłączeni do naturalnego egoizmu, ale wyzbyci instynktów stadnych – dążymy wszyscy do poustawiania świata „pod siebie”, czyli kreujemy Monopole: kto ugra swoje, ten zostaje monopolistą, kto nie ugra – staje się narzędziem w rękach monopolistów. Odtąd wszelkie uwagi o równości uczestników gry, rynkowości, swobodnej konkurencji, swobodnych przepływach, swobodnych wyborach ekonomicznych i politycznych, o demokracjach i wolnościach – są stekiem dyrdymałów.

Słuchając wywodów JKM (lub je czytając) – należy najpierw dać się mu uwieść, otworzyć gębę urzeczoną jego tanecznym pomykaniem po sensach (jest w tym mistrzem, nie darmo nosi elegancką muszkę nawet do pidżamy) – ale natychmiast potem trzeba na gorąco poszukać skrzętnie poukrywanych założeń, które pozwalają mu z gracją przerzucać się od polek, kujawiaków, walczyków intelektualnych, poprzez tanga i fokstroty, aż po finałowego kankana. JKM nigdy nie tańczy „chodzonego”, nie każe muzyce grać dostojnie, z namaszczeniem i powagą: w swych tanecznych hołubcach intelektualnych robi sobie z publiki jaja, konsumując potem z apetytem aplauz tych, z których udało mu się zrobić idiotów. W tym sensie jego tańce okazują się mało wyrafinowanym „pogo”.

Pogo (patrz: Pedia) polega na bardzo chaotycznym wzajemnym odbijaniu się od siebie, przepychankach w tańczącym tłumie i nacieraniu na pobliskie osoby. Zdarza się, że tańczący padają na ziemię, jednak w większości przypadków podnoszeni są przez osoby tańczące obok. Czasami tańczący chwytają się pod ramię, wtedy zmniejsza się ryzyko upadku. Pogo mimo iż sprawia wrażenie bijatyki w większości przypadków nie zawiera elementów groźnych dla zdrowia, choć trudno wyjść z pogo bez siniaków lub otarć. Pojawiają się także nieliczne wypadki zadeptania lub stratowania ludzi w trakcie pogo.

 

*             *             *

Wkład JKM w polską rzeczywistość – w dobie po 1989 – to przeniesienie doświadczeń intelektualnych Stephena Edelstona Toulmina na grząski, zawiesisty grunt niedorobionego ustroju-systemu III RP. (S.E. Toulmin – to bohater jego filozoficznej pracy magisterskiej). Zaczął od „Małej niebieskiej książeczki” (wyraźnie wskazując swoje ambicje mega-instruktażowe, vide: czerwona książeczka Mao czy zielona książeczka Kadafiego), w której nawoływał do porzucenia jakichkolwiek odruchów planistycznych w gospodarce, zorganizował też Narodową Federację na rzecz Wolnej Gospodarki, do której namówił całkiem tęgie głowy, również – niestety – poddane oparom utopii liberalnej.

Poszczególne szkoły libertarianizmu (patrz: Pedia) oferują szeroki zakres poglądów na temat tego jak daleko powinna sięgać władza rządu. Minarchiści proponują rząd, którego funkcje byłyby ograniczone do powstrzymywania agresji (czyjej, wobec kogo?), zaś anarchiści postulują eliminację całego systemu politycznego. Libertarianie są zwolennikami kapitalizmu laissez-faire i prywatnej własności. JKM nasycił się tymi ideami w Stronnictwie Demokratycznym (urzeczony pomysłami Adama Krzyżanowskiego). Na swoje szczęście – i szczęście polskiej polityki – zredagował swoje poglądy wedle nauk helleńskiego „cynika wszystkich cyników”, co spowodowało, że został przez polską politykę potraktowany tak samo, jak Diogenes Synoptyk.

Każdy, kto ośmiela się do polityki lub gospodarki wprowadzić choćby jeden element regulujący – nazywany jest przez JKM socjalistą (są też epitety dla popierającej takie rozwiązania publiczności), zaś „socjalizm” w jego ustach to jedno z najokropniejszych przekleństw, słowo plugawe, lepkie i oślizgłe.

 

*             *             *

Na tle poglądów JKM na sprawy publiczne (ostatnio zyskujących na popularności, zatem gratuluję „elektoratowi” rozeznania) – legendarne już nieróbstwo i Pi-aR-yzm kolejnych rządów (ostatnio doprowadzone do apogeum) okazują się zbawcze, zwłaszcza że podszyte są swoistym patrymonializmem, który z Ojczyzny czyni naszą macochę, a z polityków czyni szabrowników.

Spójrzmy – w chwili gorączkowego poszukiwania popularności przez polityków – na listę sondażowych przywódców polskiej polityki: Tusk – ścichapęczny, twardoręki i leniwy satrapa, Kaczyński – mający pecha do swoich „przybocznych”, Miller – wańka-wstańka formuł PRL-owskich, Palikot – polityczny złomiarz i szambonurek, Piechociński – woźnica karety zabłądziwszy w gumno, JKM – błaznujący piewca utopii, Delfin – zakompleksiony oberpolicjant, Gowin – krakowski świętoszek. Dodajmy do tego najbardziej medialnych harcowników – i „Europo, jesteśmy z tobą w bólu i rozterce”.