Zmartwychwstanie dla niedowiarków

2018-04-01 06:54

 

Człowiek – jako gatunek – nie spocznie, zanim nie uwolni się od rozmaitej doczesnej zmory, która go prześladuje, a która objawia się nieuchronnością obowiązków, trudu fizycznego i wysiłku umysłowego, rozmaitych poświęceń niechcianych ale koniecznych, uciążliwości, niechcianych doświadczeń, trudu pokonywania przeszkód i unikania szkód-strat-kontuzji-chorób – i wszystkiego co niepożądane, w tym sensie kosztowne.

Z tych wszystkich powodów Człowiek cierpi, tak zwyczajnie, namacalnie, cieleśnie, dosłownie. I widzi człowiek, że dobre to nie jest, więc stara się odwrócić swój los.

Nota bene, w różnych religiach tak rozumiana PRACA jest przedstawiana jako osobliwa kara za to, że nie jest Człowiek wystarczająco pokorny wobec Wszystkiego Co Jest. Wszelkie te religie podkreślają znaczenie tego, aby przyjąć rzeczywistość taką jaka jest, z wszystkimi jej dobrodziejstwami  i przypadłościami, a dopiero przyjąwszy – mościć sobie pośród niej wysepkę-gniazdko szczęśliwości, czyli np. rodzinę, bieżący dostate(cze)k, jakoś tam rozumiany samorozwój, postęp własny i np. techniczny.

Wszystko to można znaleźć w judaistycznej Torze, chrześcijańskiej Biblii (dwojga Świadectw), islamskim Koranie, sikhijskim Adi Granth, taoistycznej Daodejing, hinduistycznych Śruti i Smyrti, zoroastryjskiej Awesta, itd. Tylko trzeba to czytać bez uprzedzeń, ale i bez ślepej ortodoksji.

Rozumiem, że Czytelnik przynajmniej słyszał o tych tytułach…? Np. na lekcjach o religiach czy lekcjach o etykach…

 

*             *             *

Człowiek w swoim osobistym i zbiorowym losie dostrzega osobliwości magiczne. Oprócz praw Natury ograniczających nas w oczywisty sposób (na które mamy tylko małe pancerzyki w postaci zdolności rozpoznawania światła, temperatury, ciężaru, dźwięku, smaku, zapachu, dotyku, itp.) – domyślamy się magicznych praw Opatrzności: te ostatnie nie są „bezstronne”, wyrażają jakąś niepojętą dla nas Super-Wolę i Super-Świadomość. Przerysowując, podam przykład: prawem Natury jest to, że woda spływa w dół, prawem Opatrzności jest – w oczach Człowieka – lewitacja.

 

*             *             *

Wraz z bliskowschodnim Wielkim Doświadczeniem i Przesłaniem (a dosłowniej: z dziedzictwem egipskim, judajskim i helleńskim) – otrzymaliśmy wsad kulturowy, którego jednym z trybików jest przekonanie o tym, że istnieje życie pozagrobowe, świat duchów. W religiach chrześcijańskich posunięto się dalej: ten zewnętrzny świat jest Właściwy, a nasza doczesna, ziemska egzystencja – to rodzaj „delegacji”, podróży służbowej: mamy – narodziwszy się – wykonać zadanie i wracać – umarłszy.

I tu dochodzimy do sedna. W przesłaniu chrześcijańskim Chrystus w pierwszej „delegacji” przebywał „między nami” i doświadczał „zwykłego człowieczeństwa”, nauczając słowem i przykładem, po co my wszyscy odbywamy tę podróż. Poddany został – jako ktoś, kto wkurzał swoją niezłomnością w robocie (czyli w cnotach) – przyspieszonej śmierci (przyspieszonej, bo to tylko Opatrzność jest upoważniona do zadawania śmierci, do odwoływania z „delegacji”) – ale natychmiast potem przybył z powrotem, pokazał się „tu i tam”, zapowiadając dwie ważne sprawy:

1.       Każdy wezwany do powrotu z „delegacji” – będzie z niej rozliczony, czyli z tego, czy był pokorny wobec rzeczywistości i czy umościł sobie w niej swoją rodzinę, dostateczek, samorozwój, postęp;

2.       Adwokatem każdego z nas podczas tego rozliczenia będzie On-Chrystus, bo najpierw „zstąpi” aby przez Millenium pomagać nam w zbieraniu „okoliczności łagodzących” (nawrócenie), a podczas „rozprawy” – da popalić Szatanowi;

Podkreślmy, że jest to koncept niegłupi, a do tego obecny w każdej z Ksiąg Świętych. I możemy zastanawiać się, jak niegdyś Doda, którą z tych ksiąg zredagował klecha napruty winem, ale pamiętać możemy, że tak naprawdę wybieramy jedno lub drugie: Człowiek jest „w delegacji”, z której wróci do „rodzimego środowiska” lub snuć się będzie błędnie po Uniwersum – albo Człowiek jest niczym ten kamyk, listek, strumyk, pyłek, czyli zniknie jak kamfora i tyle po nim. 99% ludzi jak dotąd wybrało wariant pierwszy. Być może ten niewierzący w nic 1% - to najlepsi z najlepszych, geniusze, tylko czemu akurat oni dają w większości tak wiele dowodów swojej zwykłej nieprzyzwoitości?

Może lepiej jest żyć bezgrzesznie, jakby te wszystkie opowieści pisarzy „naprutych winem” miały jakiś sens…?

Szkoda, że Chrystus – powróciwszy na krótko po wymuszonej przez Rzymian „przerwie w delegacji” – tak niewielu odwiedził. Mielibyśmy więcej świadectw, że taka podróż „wahadłowa” jest możliwa, i łatwiej byłoby nam wybierać…

Tylko co by się wtedy stało z całą magią wiary?